poniedziałek, 17 czerwca 2013

Veto myszy

"Choć starsze pokolenie gremialnie uznał spektakl za udany, miało także swoje uwagi: że główna para aktorska się sprawdziła średnio (jeśli dobrze zrozumiałam głównie ze względu na swoją młodość i co za tym idzie braki aktorskie, przede wszystkim w emisji głosu). Że Romeo brzydki i w ogóle nie taki jak być powinien. Że zbyt dużo było płaszczenia się przed widzem – taniego przypodobania się w postaci interpretacji tekstu lub sugestywnych gestów w pewnych scenach. Że dialogi były momentami zbyt wykrzyczane. Że starsza obsada – aktorzy będący weteranami sceny – miała niewielkie pole do popisu… The list goes on. Jedyny bezapelacyjny pozytyw, jaki się pojawił w spektaklu to scenografia.
I tu Mysz wnosi nieśmiałe veto."

Jakie veto? Przeczytacie na blogu:

http://myszamovie.blogspot.de/2013/06/miosc-w-czasach-popkultury-romeo-i.html?showComment=1371127969134

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Zaskoczyła mnie ta inscenizacja. Historia dwojga kochanków z Werony nigdy mnie jakoś nie przekonywała: nie podobał mi się świat przedstawiony w tym dramacie, drażniła mnie kategoryczność postaw i ta jakaś egzaltacja granicząca z histerią… Zdaje się, że nigdy rzetelnie nie wczytałam się w ten dramat – Grażyna Kania pokazała mi ciekawą ścieżkę interpretacyjną.

Dalsza część tego tekstu tu:

http://teatruglodna.blogspot.de/2013/06/romeo-i-julia-w-rezyserii-grazyny-kani.html

fot. Magda Hueckel

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Romeo, Julio! Mamy pierwsze recenzje!

"Romeo i Julia" w Powszechnym to przede wszystkim inscenizacja oparta na uważnie i wnikliwie przeczytanym dramacie, czysta i harmonijna kompozycyjnie oraz znakomicie zagrana przez cały zespół aktorski. W spektaklu Kani, konfrontującym Szekspirowskie wyobrażenie miłości w poszukiwaniu współczesnej prawdy uczuć, nie zobaczymy ekscentrycznych konceptów reżyserskich, efektownych pojedynków szermierczych, czy też ekwilibrystycznych ewolucji żywiołowych kochanków na balkonie.
Sprawdzenie nośności tekstu Szekspira we współczesnych realiach wyraźnie sugeruje, że realizatorom chodziło obok czasu współczesnego również o czas uniwersalny. Stając się świadkami walki między miłością a nienawiścią, między tym, co dzisiaj może być dobrem, z co złem, oglądamy bohaterów w umownej, ale za to bardzo nośnej znaczeniowo przestrzeni zaprojektowanej przez Stephana Testi. Tytułowi bohaterowie w sugestywnie wyrazistych i ekspresyjnych kreacjach Jacka Belera i Katarzyny Marii Zielińskiej, podobnie jak wyluzowani i pełni swobody najbliżsi kompani Romea (dobre role Michała Sitarskiego i Sławomira Packa) reprezentują wszystkie przypadłości przypisywane młodości. Potrafią się gwałtownie buntować, poddać egzaltacji i szalonej radości życia, intrygują świeżością, entuzjazmem, zaangażowaniem i komizmem. Romeo w spektaklu Kani nawet samym wyglądem odbiega od stereotypowych wyobrażeń. Bo nie o nieprzeciętną urodę bohaterów tu chodzi. Najważniejsza jest rozbudzona miłość , która może przecież spotkać każdego i która w warszawskim spektaklu budzi ciepły i czuły uśmiech, pozwalając odnaleźć w scenicznych kochankach nas samych z wczesnej młodości. Miłość będąca rozwibrowaniem wrażliwości, uczuciem od pierwszego wejrzenia, w którego prawdziwość i trwałość nie mamy prawa wątpić. Potoki słów wyrzucane przez kochanków są niczym innym jak próbą uwolnienia się od nadmiaru emocji, które wypełniają ich serca i dusze. W każdej kolejnej scenie ich uczucie nabiera nie tylko mocy, ale i dojrzałości. Zielińska z taką samą naturalnością potrafi zagrać czystość, zwątpienie, determinację, stanowczość, samotność, rozpacz i te wszystkie uczucia ocalające namiętność, które towarzyszą zaklinaniu rzeczywistości. Scena balkonowa przy tak ustawionych postaciach przestała być jak to czyniono dotychczas tylko pożegnaniem nieszczęsnych kochanków w romantycznym przeczuciu nieuchronności losu.
Kania bardzo umiejętnie wplata w przestrzeń spektaklu elementy komiczne, które nie stając się dysonansem podkreślają jedynie rozdarcie bohaterów, którzy muszą wykazać się odpowiedzialnością, by stawić czoło pojawiającym się problemom. Te zabawne "interludia", zręcznie inkrustujące przedstawienie i rozładowujące napięcie, są szczególnie lekkie i dynamiczne w interpretacjach Elizy Borowskiej (Marta) i Jacka Braciaka (Laurenty). W ten sposób warszawska inscenizacja, tocząca się gdzieś między grozą a zabawą, nie tylko utrzymuje skupienie publiczności, ale też pozwala wybrzmieć wszystkim sekwencjom lirycznym. Różnorodność, będąca atutem spektaklu, bo zamknięta w bardzo czytelnej i przemyślanej wizji reżysera, odnosi się również do wielobarwnego zróżnicowania postaci. Nawet najmniejsza rola w Powszechnym, mająca swoje miejsce w pajęczynie psychologiczno-moralnych zawikłań, silnie uzasadnia i motywuje swą sceniczną obecność, choć przecież nie jest to łatwe w sytuacji, kiedy sporą część spektaklu aktorzy muszą spędzić siedząc na kanapie i NIBY oczekując na swoje wejście w akcję. Tutaj nic nie uchodzi uwadze widza, nawet działania postaci drugoplanowych, które nie mniej istotnie dopełniają interpretację dramatu, eksponując razem i na przemian kolejne motywy, tematy, przeciwieństwa, uczucia, stany i nastroje. Na szczególne wyróżnienie zasługuje odkrywcze poprowadzenie roli Matki Julii w dojrzałej, neurotycznej interpretacji Anny Moskal.
Najważniejszym elementem wizualnym jest wielki napis LOVE umieszczony na ścianie w tle i dominujący nad światem. Czasem skrzył się światełkiem pulsujących żarówek niczym księżyc nad głowami kochanków, czasem groźnie i złowrogo majaczył jakby chcąc zmiażdżyć zamysły bohaterów, innym razem potęgował nastrój zmysłowości. Pozostał też milczącym symbolem naszej skomercjalizowanej i konsumpcyjnej rzeczywistości podczas sceny śmierci. Julia kładzie głowę na ramieniu Romea. Dwa ciała osuwają się na ziemię. Wszystko się kończy, wszystko się urywa?

czwartek, 30 maja 2013

już

i nagle dociera do ciebie myśl
że to już

że wszystko to był błysk jeden
wracasz do ciemności

próbujesz ogarnąć

dotykasz tego co akurat masz pod ręką

czujesz po palcami chłód twardość rzeczy i dzięki temu miękkość ciepło swoich rąk

które za chwilę znikną

wdychasz powietrze czujesz pulsowanie krwi

przełykasz ślinę dokąd ona wędruje ta ślina
myślisz to niezwykłe że tak szybko ta myśl reaguje
i co się z nią stanie

oczy
może kłamliwe omylne i ograniczone tylko do trzech ledwie wymiarów ale


soczystość kolorów

dum dum wciąż pracuje twoje serce które jeszcze nie wie
że za chwilę fajrant

brzmienie słów tyle słów masz w głowie tyle obrazów do których te słowa są kluczem i tylko ty tylko ty wiesz co do czego w całym tym bogactwie w skarbcu pełnym świata dziwnych ogrodów fontann wodotrysków figur i klatek z ludźmi którzy machają ci na pożegnanie

wszystkie dziwactwa twojej wyobraźni
osobliwości hodowane na dnie oceanu który się rozstępuje właśnie abyś mógł przejść środkiem

jako jedno z ostatnich przychodzi ci na myśl słowo
e k s t a t y c z n e

i przez chwilę tylko wiedziałeś wiedziałaś dlaczego

i chcesz to trudne słowo wypowiedzieć na głos
że może przypomnisz sobie do czego
ale nie potrafisz
bo jest trudne i wymaga tytanicznej pracy mięśni języka i ust
co w ostatnim rzucie na taśmę garstki myśli wydaje ci się śmieszne

i czujesz jak twarz krzywi się w grymasie który miał być śmiechem





film

środa, 29 maja 2013

W co gra Romeo?

Niechętna miłość i nienawiść tkliwa
coś z niczego
sens w bezsensie
lekki ciężar
piórko z ołowiu
głód przesytu
chore zdrowie
przejrzysty dym
mroźny ogień
senna jawa
błoga niedola
- wymyśla sobie Romeo w rozmowie z Benvoliem takie sprzecznostki. Można tak się bawić długo.

Cały tekst "Romea i Julii" zbudowany jest na tym zabiegu. Jednoczenie sprzeczności. Łączenie ich w jedno. Miłość i nienawiść. Życie i śmierć. Montecchi i Capuletti, Romeo i Julia.

 - Wołałeś mnie, chłopcze!
- Kto ty jesteś?
- Biała czerń, pusta całość, poważny żart, żywy trup, miękki kamień, beznamiętny żywioł, uczciwe oszustwo, chybione trafienie, piękna brzydota, czarne słońce, niesłychany hałas, miękki twardziel, silna słabość, bezpieczne ryzyko etc. etc.
- Czyli?
- Jednoznaczna Sprzeczność.
- To twoje imię i nazwisko?
- Nazywam się Bez Imienia.
- Czego chcesz?
- Chcę nie chcieć.
- Mieszasz mi w głowie.
- Pomyśl, Romeo, lecz wpierw wyłącz umysł. Zadam ci pytanie
- Tak, słucham.
- Dwie tylko są wersje życia, jakie możesz wybrać.
- Mów.
- W pierwszej wersji jesteś księgowym, prezesem, czy kimś takim. Pędzisz swe życie aż do końca. Trwasz. Druga nie jest trwaniem. Jest szybkością. Jest szybko i krótko. Gwałtownie, mocno, ale bardzo krótko.
- Proszę o podpowiedź.
- Świat, ludzkość głównie wybiera wersję pierwszą, a tęskni za drugą. W związku z tym zapamiętuje tych, którzy wybrali drugą i wciąż opowiada sobie o nich historyjki.
- Nie zajmuje mnie świat i ludzkość.
- Więc wybierz długie i spokojne trwanie.
- Muszę wybrać?
- Każdy musi. Choć większość wybiera bezwiednie. Tobie dany jest wybór świadomy.
- Wybór bez wyboru...
- Wiedziałem. Do widzenia w piekle!
- Kiedy?
- Pojutrze się zacznie!


wtorek, 28 maja 2013

Mama gęś

 W roli pani Capuletti - Anna Moskal. Na zdjęciu - w czarnych okularach. Obok - Mariusz Benoit, Eliza Borowska, nad nimi - Aleksandra Bożek. Stoi - Mariusz Wojciechowski. Fot. Magda Hueckel

Pani Capuletti pewnego dnia z nudów próbuje sobie stworzyć profil na fejsbuku.

Mój mąż jest człowiekiem majętnym.

Zastanawia się piętnaście minut, dosłownie zastyga nad klawiaturą laptopa, patrząc w okno, za którym rośnie nieznane jej, ozdobne drzewo. Wstaje, poprawia bluzkę, idzie do barku, nalewa sobie kapeczkę czegoś zmieszanego z czymś. Wraca, sączy, patrzy w okno.

Mieszkanie nasze jest znakomicie położone. Nie ma tu mętów, żebraków, złodziejstwa i dziwaków. Jest spokojnie, jest tu naprawdę spokojnie. Od kiedy tu mieszkamy, nic się nie zdarzyło.

Wstaje, poprawia bluzkę, idzie do barku, nalewa sobie kapeczkę czegoś zmieszanego z czymś. Wraca, sączy.

Trawniki strzygą się tu same, nie ma żadnych śmieci. Nikt tutaj nie posiada psa, ani małych dzieci. Jest cicho, ochroniarze pilnują porządku. Mieszka nam tu się, jak w raju. Mamy duży balkon. Wiem doskonale, że większości ludzi na świecie nie byłoby stać nawet na ten balkon, w tej lokalizacji. Dlatego doceniam i cieszę się balkonem.

Wstaje, poprawia bluzkę, idzie do barku, nalewa sobie kapeczkę czegoś zmieszanego z czymś. Wraca, sączy.

Mamy doskonały sprzęt grający oraz świetny zestaw kina domowego. Najbardziej lubię filmy o zwierzętach. Dźwięk i obraz są tak wyśmienite, że nie muszę nawet wiedzieć, co się dzieje. Słucham natury. Chłonę tę kolory. Cieszę się, że nie jestem zwierzęciem. Bardzo się cieszę, że nie jestem zwierzęciem. Nie umiem sobie wyobrazić, co bym zrobiła, jako zwierzę. Czasem się boję, że reinkarnacja istnieje i urodzę się znów, jako zwierzę. W jakiejś brudnej norze. W strachu, głodzie, zimnie i ciemności. Bardzo się tego boję. To jest największy mój lęk. Kiedy patrzę na zwierzęta i słucham natury na naszym zestawie kina domowego, czuję strach, ulgę i zadowolenie. Lubię patrzeć, jak strasznie mają te zwierzęta. I że nie wiedzą w ogóle, bo są za tępe na to, nie wiedzą, że może istnieć jakieś inne życie. Strasznie im współczuję i mam satysfakcję.

Wstaje, poprawia bluzkę, idzie do barku, nalewa sobie kapeczkę czegoś zmieszanego z czymś. Wraca, sączy.

Gdybym miała własne pieniądze, wpłacałbym regularnie na jakieś ZOO. Myślę, żę ZOO to najwłaściwsze miejsce dla zwierzęcia. Tam ktoś je przynajmniej karmi, sprząta klatki, dba. Lubię ZOO.
Niestety wszystkie pieniądze ma mój mąż. Za to ma ich dużo i dzięki temu czuję się przy nim stabilnie i bezpiecznie. Oczywiście z wyjątkiem sytuacji, gdy ten knur podnosi na mnie rękę, ale skłamałabym, gdybym rzekła, że zdarza się to często.

Idzie do barku, nalewa sobie kapeczkę czegoś zmieszanego z czymś. Wraca, sączy.

Mamy wyśmienite auto. Nie pamiętam marki, ale jest to auto z jasną, skórzaną tapicerką. Świetnie się czuję w takim czymś. Lubię rzeczy z prawdziwej skóry.
Raz w roku jeździmy na rodzinne wakacje na jakąś egzotyczną plażę.
Mówię, na rodzinne, bo mamy też córkę. Julię.
Julia ma 30 lat. Skończyła świetną, płatną szkołę i prywatne studia.

Nalewa sobie kapeczkę czegoś zmieszanego z czymś. Wraca, sączy.

Julię właśnie wydajemy za Parysa. To będzie bardzo piękny ślub. Zamówiliśmy bardzo wyszukaną kuchnię. Gwoździem programu ma być potrawa z jadłospisu Ludwika XVI, która wróciła do łask w kręgach zamożnych francuskich smakoszy. Mianowicie oskubana, podpieczona gęś, która w oszołomieniu, i bez oczu, rusza się na stole, chodząc między talerzami, a ucztujący odkrajają po kawałku przy pomocy specjalnych sztućców i uchwytów. Nie macie pojęcia, ile to kosztuje!


Wraca, sączy.

Julio! Julio!!! Już za cztery dni!

poniedziałek, 27 maja 2013

Mamma Zombie

Pani Montecchi, mamusia Romea mówi w tej sztuce dwie kwestie.
Kiedy jej mąż udaje, że rwie się do bitki z Capulettim, ona udaje, że go zatrzymuje i mówi:
- Na krok cię nie puszczę. Nie będziesz mi się wdawał w bijatyki.
I zaraz potem zamartwia się o synka:
- A gdzie Romeo? Widziałeś go dzisiaj? Dobrze, że nie wziął udziału w tej bójce.

I to wszystko. Pani Montecchi powiedziała już swoje. Mamy pierwszą scenę aktu pierwszego i od tego momentu do końca pani Montecchi jest niema. Wszystko już powiedziała. Wszystko, co ma do powiedzenia, zawarło się w tych dwóch kwestiach.
Znamy takie mamy? Znamy, znamy. Takie mamy, których życie skupia się na "na krok cię nie puszczę" i "a gdzie mój synek?" Takie mamy, które w zasadzie nie mają życia poza tym. Ich samych już tam w środku nie ma. Wywiało, wyciekło. Mama zombie. Dzień i noc żywych trupów.
Bez wpisywania w google, obstawiam, że istnieją fora, na których straumatyzowani synowie i zestresowane córki zwierzają się sobie ze swoich mam wampirzyc, które żyją ich życiem.
- Moja dzwoni do mnie co najmniej raz dziennie. Pyta, jaka pogoda, jak się czuję i czy jadłem.
- To masz szczęście, bo moja do mnie przychodzi i spędza u mnie codziennie pół dnia. Ręce mi się trzęsą, jak zbliża się godzina, w której wiem, że znów przyjdzie.
- Ja ze swoją mieszkam. Wiem, że kiedy wychodzę, przeszukuje moje szuflady, półki, notatki, kieszenie, szpera w internecie na moich kontach, czyha na pozostawioną niebacznie komórkę. Bez złych intencji. Po prostu chce wiedzieć wszystko i ciągle jej mało.

Możemy też sobie wyobrazić odpowiedź psychologa.
- Drogi Romeo, twoja mama jest przypuszczalnie kobietą, której jedynym celem w życiu było posiadanie domu i rodziny. Nigdy niczym innym się nie interesowała. Nigdy na niczym innym nie umiała się do końca skupić. To i tylko to miało dać spełnienie. Do męża zdążyła się już rozczarować. On i spełnienie? Szkoda słów. Dlatego na ciebie spadł ciężar, którego nie jesteś w stanie unieść. Ciężar podtrzymywania sensu jej dalszego życia. W trosce o was, odradzałbym radykalne i gwałtowne rozwiązania. Jeśli kochasz matkę i zależy ci na niej, postaraj się wzbudzić w niej jakieś zainteresowania, rozbudzić w niej pasję inną niż dom i rodzina. Może warto odszukać jakieś koleżanki z klasy, zorganizować wspólne party, poznać mamę z kimś ciekawym. A jednocześnie spokojnie acz stanowczo się od niej uwolnić.

RODZICE, DLA KTÓRYCH NAJWAŻNIEJSZE JEST DOBRO ICH DZIECI, SĄ STRASZNI !!!!

Koniec jest żałosny. Pan Montecchi w jednym zdaniu wspomina, że żona umarła z żalu, kiedy Romea wygnano.
Co jest nieprawdą. Bo umarła dużo, dużo wcześniej. Ciało, na którym ten żywy trup wampirzył, przestało być dostępne. Pani Montecchi poszła więc czekać na synka w zaświatach. W piekle.

Litera V w LOVE wskazuje na panią Montecchi. W tej roli Maria Robaszkiewicz.
Fot. Magda Hueckel.